W drogę, czas się przyznać…

Ostatnie szpitalne przyjemności, jak na razie…

W szpitalu byłem jeszcze dwa dni.

Następnego dnia po operacji też nie pozwolili mi pospać.

Godzina 6.00, wpadają dwie pielęgniarki. Oczywiście znów w momencie jak ci się najlepiej śpi. Zdążyłem podnieść tylko jedną powiekę i czuje jak z dwóch stron mnie szarpią, oznajmiając roześmianym głosem:

“Wstajemy, wstajemy! Profilaktyka przeciwzakrzepowa. Koniec leżenia.”

No i o ile leżąc było dobrze, to wstając miałem wrażenie, że zaraz pęknę w pół. Myślę sobie, pięknie, teraz każdy szew właśnie się rozrywa.

No ale nic takiego się nie stało.

Powolutku doszedłem do łazienki i powiem szczerze, że takiego serwisu nigdy do tej pory nie miałem. Usiadłem na krzesełku, przed umywalką i ogarniam sam co mogę. Jedna pielęgniarka w tym czasie myje mi plecy, a druga ładnie podaje wszystko co mi potrzeba 😉

O ile to dziwnie zabrzmi, to poczułem się wtedy wyjątkowy 😎
Chciałoby się rzec niczym cesarz rzymski, no ale nie to miejsce i nie te okoliczności, a i do cesarza mi daleko.

Potem powrót do łóżeczka – równie trudny, co wyjście. A w nagrodę dostałem w końcu swoją wybuchającą papierem toaletowym… co? …tak, dobrze pamiętacie… wyczekiwaną od 3 dni parówkę z wyrobem keczupopodobnym. To była najwspanialsza parówka jaką jadłem, z resztą chyba też najtańsza 😛

Przetrzymali mnie jeszcze do następnego dnia i koniec pierwszej od prawie 31 lat szpitalnej przygody.

Na wyjście jeszcze wypis i instrukcja co i jak. Po wyrok mam się zgłosić za 2 tygodnie.

Trudna podróż, trudna rozmowa…

Minął właśnie 9 dzień od diagnozy. To trochę ponad tydzień. A w tym czasie tak wiele się wydarzyło.

Diagnoza, badania markerów, tomografia, operacja. Wszystko to po raz pierwszy w życiu i wszystko to w ciągu kilku dni.

O tym co mi dolega, wiedzą jak na razie tylko moja siostra, brat i najbliżsi przyjaciele – to oni w tych dniach i nie tylko wtedy, byli dla mnie największym wsparciem. Jola, Artur, Kasia, Mateusz, gdyby nie Wy to byłoby mi strasznie ciężko, dziękuję, że jesteście!

Jak tylko wydobrzeję, to trzeba się jeszcze zmierzyć z tym najcięższym dla mnie zadaniem. Powiedzieć rodzicom…

Rodzicom nie mówiłem, bo nie było czasu pojechać do nich – zbyt szybko się wszystko zadziało. A powiedzieć im przez telefon: “Mamo, Tato – mam raka…” wydaje się być niepoważne.

Wsiadłem więc w samochód, gdy tylko dałem radę i miałem 3 godziny czasu, żeby sobie ułożyć całą sentencję w głowie.

Oczywiście nic z tego nie wyszło tak jak zaplanowałem.

Przyjechałem do domu, zaparzyłem kawę, usiadłem z rodzicami przy stole.

Spojrzałem na Mamę i Tatę, w ich oczach można było dostrzec niepokój.

“Muszę Wam o czymś ważnym powiedzieć…
Jestem chory i prawdopodobnie czeka mnie długie i wyczerpujące leczenie.
Mam raka. Jestem po operacji.
Są też najprawdopodobniej przerzuty do węzłów chłonnych.
Ale lekarze dają mi dużą szansę na wyleczenie. Mam ponad 80% szans, że z tego wyjdę.
Będę potrzebował od Was wsparcia…

No, a jak już mamy to za sobą to napijmy się kawy…”

Po policzku Mamy spłynęła właśnie łza, zatrzymała się chwilę na brodzie i skapnęła na obrus. Tato nie był w stanie wydusić żadnego słowa. Wstał i poszedł do swojego warsztatu, mogę się tylko domyślać w jakim celu…

 

 

2 thoughts on “W drogę, czas się przyznać…

  1. Jesteś wielki Tobiaszku?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *