Izba przyjęć, czyli wspomnienie z kolonii
Nadszedł ten dzień, w którym po raz pierwszy w życiu, nie licząc narodzin, pojawiasz się w szpitalu jako pacjent. Hmm myślałem, że tak z 30 lat później, a tu taki psikus. Jeszcze nie dobiłem do 31 i już muszę uczyć się cierpliwości na izbie przyjęć.
Jest 4 kwiecień, przychodzisz o siódmej rano i widzisz niekończącą się kolejkę. Średnia wieku to około 70+ (wliczając już w to moje skromne 30,9), więc większość zgromadzenia traktuje Cię jako osobę towarzyszącą dla pacjenta widmo.
Mimo wieku wszyscy są bardzo dobrze zorganizowani, pewnie mają lata praktyki za sobą. Gdybym tu przyszedł właśnie w tym momencie, w którym się spodziewałem czyli 30 lat później, to też bym to wszystko tak dobrze ogarniał. Na szczęście nie musiałem się teraz tym przejmować, bo byłem wystarczająco przez wszystkich pilnowany. Nawet jeśliby ktoś chciał się ukradkiem przede mnie wcisnąć i bym na to pasywnie przyzwolił – nie ma takiej opcji. Prędzej rozpętałaby się trzecia wojna światowa.
Gdy już w końcu dotrzesz do rejestracji i wypełnisz wszelką papierologię, zostaniesz zaobrączkowany i możesz się przebrać w swoją pierwszą od czasów dzieciństwa piżamkę. Specjalnie przecież straciłem 2 dni na jej kupienie. Gdyby się okazało teraz, że mogę być jednak w normalnych ciuchach to pewnie i tak bym ją założył.
Z przebieralni wychodzisz i dołączasz do reszty grupy, a następnie wspólnie czekacie na przewodnika. Jeśli byłeś kiedyś na koloniach to jest to właśnie ten moment, w którym wracasz do tamtych czasów. Właśnie przybyłeś do ośrodka i zaraz dostaniesz pokój. Różnica jest tylko taka, że twój rówieśnik jest z pewnością trochę starszy i ma prawdopodobnie problemy z prostatą.
Biedna ofiara żyletkowej pomyłki
Tuż przed przydzieleniem łóżka, czeka cię jeszcze krótki wywiad z pielęgniarką. Przebieg takiego wywiadu jest dla ciebie niemałym zaskoczeniem. Gdy się zastanawiasz dłużej nad poprawną odpowiedzią na zadane ci przed chwilą pytanie, bo przecież to wywiad – czyli bardzo ważna sprawa, to i tak pielęgniarka powie, że szkoda czasu, że to nieistotne, bo to czysta formalność.
Potem wywiad z lekarzem, szybka focia w pracowni rentgenowskiej i parę innych badań. Na pogawędkę przychodzi też miła pani anestezjolog. Tłumaczy jak wygląda znieczulenie, jakie ryzyko i takie tam. Na końcu i tak wiesz, że musisz podpisać, bo inaczej operacji nie będzie.
Gdy wszystko załatwione masz się jeszcze zgłosić do zabiegowego. Pobiorą krew.
Wchodzisz i siadasz na fotelu z fajnym podłokietnikiem, który służy do stabilnego przytrzymania ręki podczas wkłuwania i pobierania krwi. Na takim foteliku będziesz miał zaszczyt zasiadać przez kolejne parę miesięcy i to częściej niż ci się teraz wydaje.
Tak sobie siedzisz i czekasz na to wkłucie i nagle wpada druga z pielęgniarek. Roześmiana, ale jednocześnie trochę przestraszona i pyta:
Jak się pan nazywa? – Szybko odpowiadam, bo czuję że to bardzo ważne.
Ooo, to właśnie pana szukam.
Po czym zwraca się do drugiej pielęgniarki:
Słuchaj, ale wtopa. Mamy dwóch pacjentów, którzy się podobnie nazywają! Ten drugi leży pod trójką. Idę tam do niego z żyletką i mówię:
Ma pan tu żyletkę i ładnie się ogolimy. Nie tylko tam…, ale i brzuch.
Patrzę na niego, facet zdębiał, a zamiast oczu ma pięciozłotówki! I w końcu wydusił z siebie:
Ale co mi będziecie robić, że muszę się tam golić? Miałem mieć tylko rozbijane kamienie…
No i dopiero wtedy się zorientowałam, że to nie ten facet co trzeba. Wyobrażasz sobie jaką miał minę?
No więc panie Tobiaszu – pana nie ominie. Żyletka i golimy. A przed spaniem sprawdzę i jak nie będzie ok to zobaczy pan, powiem wszystko lekarzowi!
Pokornie zabrałem swój żyletkowy przydział i zrobiłem co trzeba. Teraz hydroksyzynka i spać. Jutro jestem pierwszy w kolejce…